Kamienista droga w górę, z lewej Klin, z prawej potok Brzezina. Im wyżej tym droga i potok się oddalają od siebie. Droga zmierza ku górze, w stronę Sanki.
Łysa Góra.
Trzysta trzydzieści pięć metrów npm.
Chyba nikt nie pamięta skąd ta nazwa się wzięła. Czy rządzą tam owiane złą sławą boginki i strzygi? A może tak po prostu góra, bez drzew, wyrosła ze skał, trudna do życia i do mieszkania obrzydła komuś tak, że postanowił przezwać ją Łysą?...
Kiedy wspinamy się na nią z panią Teresą zaczyna kropić deszcz. Jak na złość, jakby jakaś siła postanowiła popsuć nam plany. Jakby wiedźma drogi nam pozakręcała i garścią błota wywinęła, bo większość ścieżki jest sucha, ale tu i ówdzie nie wiadomo skąd pojawia się grząska droga zamiast kamienistej. Kiedy dochodzimy na szczyt, odwracamy się by popatrzeć na góry i w kierunku dolinki. Ciszę dookoła przerywa jedynie szelest kropel na liściach. Za chwilę skręcimy w Zapaście i wyjdziemy na Bednarzach w pełnym słońcu. Zupełnie jakby dzisiejszego popołudnia chmur nie było. Jakby mi się te krople wody z nieba przyśniły. Albo jakby jakieś strzygi pożartować chciały...
Serdeczne podziękowania dla pani Teresy za wspaniały spacer i pogawędkę.
Comentarios