Jak ktoś nie zna umiaru to tak się kończy. Można też powiedzieć - sport to zdrowie. Połączenie jednego i drugiego nieco mnie unieruchomiło, ze spacerów chyba jakiś czas nic nie będzie. Siedzę w domu i patrzę na cudowne niebo za oknem i czuję żal. Mogę jednak powspominać. No to dziś wirtualny spacer trochę dalej (jak szaleć to szaleć, no i to "dziś"), zapraszam do Zimnego Dołu.
Słoneczny, ciepły lipiec. Do rezerwatu dojechałam przez Czułów i Mników, auto zostało na parkingu pod skałą.
Przez rezerwat prowadzi ścieżka. Ponieważ bywałam już tu wcześniej i znałam tę drogę zdecydowałam zejść z utartego szlaku i zagłębić się w las z lewej. Wysokie skały przypominały baśniowe stwory, chatki. Niektóre są położone tak blisko siebie, że tworzy się naturalny wąski korytarz.
I wszystko szło dobrze do momentu kiedy postanowiłam wejść z powrotem na drogę i przejść do drugiej części lasu. Bo wymyśliłam, że ten dystans przejdę na skróty - tzn najkrótszą drogą na wprost. A tam rósł gąszcz ostrężyn. Ostrężyny mają kolce, a ja miałam krótki spodenki. Żadna siła jednak nie skierowałaby mnie na drogę tak jak przyszłam - skoro wiedziałam, że na wprost są znowu wysokie skały i chatka "Baby Jagi". Jeżyny pokonałam, podobnie gałąź której się trzymałam zjeżdżając w dół (zjechałam szybciej i "mocniej" niżbym chciała). Mogłam być zadowolona z siebie - przyroda mi uległa. I byłam - do momentu kiedy zobaczyłam jak ja wyglądam. To właśnie kiedy wracam z takich spacerów mój mąż woła "JAK TY WYGLĄDASZ? PRZECIEŻ TO SIĘ NIGDY NIE ZAGOI!" Ostrężyny zrobiły swoje - nogi miałam pocięte i pokrwawione na całej nieosłoniętej spodenkami długości, Wyglądało to dość... chyba makabrycznie. Podrapana, ale szczęśliwa, kiedyś w końcu się zagoi!
p.s. Kiedy spacerowaliśmy tam dużo wcześniej na małej łączce pod skałami były napisy na tabliczkach "teren prywatny" "nie karmić Kropka" - kim był jednak ów Kropek nigdy się nie dowiedzieliśmy, a ostatnio nie było również tabliczek.