Dzień dla mnie się rozpoczął po piątej, przed szóstą byłam na Wołku. Nie widziałam jak wychodzi zza wzniesienia słońce, ale i tak było pięknie. No więc taki piękny poranek powinien przynieść fantastyczny dzień.
Przed siódmą już czekałam cierpliwie na otwarcie sklepu na wprost starej Mleczarni i miło poprosiłam o młotek. "Tak po prostu młotek?" zdziwił się sympatyczny właściciel - widać nie wyglądałam na osobę, która o siódmej rano odczuwa potrzebę wbijania gwoździ. I słusznie - młotek zabierałam na wyprawę! Do Rudna.
Jakimś dziwnym trafem i podpowiedzi mijanej kobiety na miejsce trafiłam bez problemu. Stary kamieniołom, do którego dotarłam (jest ich kilka w Rudnie) jest nieporównywalnie mniejszy od tego w Regulicach i właściwie zatopiony w zieleni a skały w większości już są pociemniałe lub porośnięte roślinnością, oplatają je mocno powykręcane korzenie drzew. Przez drzewa nie widać samego wyrobiska, ale ścieżka poprowadzi do bezpiecznego zejścia. Wewnątrz skaliste zbocza, a pod nogami melafiry. Kopalnia pomimo opuszczenia i zapomnienia (albo dzięki temu) robi niezwykłe wrażenie. Wychodzę na poziom "0" i wracam do auta. Wycieczkę można kontynuować. Kierunek Kwaczała! To zaledwie 10km od miejsca mojego postoju. No i tu z dotarciem do miejsca, które sobie wyznaczyłam nie było już tak prosto. Chciałam do Gródka jak poprzednio, do wychodni a trafiłam do wychodni... ale od strony Jana Pawła II. Popatrzyłam na mapę google i stwierdziłam, że jest całkiem dobrze - to wychodnia położona na wschód od poprzedniej - tu mnie nie było, co za cudowny przypadek. Ruszyłam ścieżką, kompas i gps pokazywał, że idę dobrze. Byłam u samego skraju wąwozu, który był... dziesięć metrów niżej bez nadziei na bezpieczne zejście. Postanowiłam iść ścieżką i obejść wąwóz by natrafić na miejsce, którym bezpiecznie dostanę się w dół. No nie wiem. Zeszłam (zjechałam w dół), przeszłam wąwóz wchodząc w jego odnogi, jest niesamowity (bardziej jednak podobała mi się zachodnia wychodnia). Kiedy już postanowiłam wracać i dotarłam do miejsca skąd zjechałam pomyślałam sobie w duchu "na miłość boską - jak ja tu zeszłam i jak ja teraz dostanę się na górę???". Do góry szłam na czworakach, łapiąc się co chwilę drzew. Buty mam na tyle dobre, że nie ześlizgiwały się podczas wspinaczki. ale kiedy dotarłam do góry byłam tak zmęczona, że musiałam kilka razy przystawać by złapać oddech, na ostatnim podejściu upadłam na wprost. Patrząc ostatni raz w dół wąwozu - podsumowywałam: mocno stłuczone kolano, liczne odrapania od skał i jeżyn na nogach i rękach, masa czegoś co osypywało się na mnie z murszejących drzew, plecak pełen kamieni - ale było warto. Moja wycieczka była trochę szalona. Osobom, które chcą się tam wyprawić zalecam bardzo dużą ostrożność. Poza tym - dobrej zabawy!
p.s. Wycieczka zajęła mi ok. 5 godzin. Do Rudna i Kwaczały zalecam dobre buty trekkingowe