Idę na Wołek. Jest rześki ranek, lekki przymrozek, idę więc energicznie, żeby nie zmarznąć, Co chwilę jednak zatrzymuję się, żeby chłonąć widoki. Słońce przebija się przez chmury, ale jeszcze długo będzie chłodno. Pomimo rękawiczek marzną mi ręce.
Rybna wyłania się z mgły.
Wielkie połacie pól pokryte są szronem i unosi nad nimi mgła. Nie jest tutaj gęsta więc nie przesłania widoku tylko go otula. Idę dalej, robię łagodny łuk i schodzę do centrum. Tu nie ma śladu mgieł, ale trawy są białe od mrozu. Przechodzę na drugą stronę Rybnej. Mijam mury ogrodu przykościelnego i idę do góry. Nad okolicą resztki mgły, idę bajecznie kolorowymi ścieżkami. Znowu robię łuk tym razem w kierunku południowym. Teraz powinnam mieć w dali przed oczami dwór, Wołek, Zadworze - ale nie mam. Tam teraz właśnie rządzi mgła. Ja mogę zobaczyć to co bliżej - choć i to otulone białym szalem. Od spaceru zrobiło się ciepło, ale twarz szczypie od chłodu a ręce mam zgrabiałe. Godzinny spacer dobiega końca, ale to wcale nie koniec mgły - teraz gęsto osnuła Rybną Dolną, minie jakiś czas nim tutaj opadnie i wyłonią się łąki.