Jest urok jakiś w południowych miasteczkach - będą nam się kojarzyły z wąskimi uliczkami, schodami pomiędzy kamienicami, kościołami, stromymi zejściami, odblaskami wody, leniwym ciepłem... Wszystko się zgadzało, poza ostatnim. Brakowało mi tego dnia tylko rozgrzewającego ciepła. Zresztą trudno go szukać na początku stycznia, rankiem. W Czernichowie.
Ze wzniesienia, na którym stoi kościół ruszyłam najpierw w kierunku wschodnim, a później w dół - w stronę Wisły. I z każdym metrem, a tych metrów w dół jest około dwudziestu - coraz bardziej pogrążałam się w uczuciu, że jestem w innej krainie, innym miejscu, spacer przestawał być realny. Woda w rzece choć zimna to czarowała odbiciami, z poziomu kościoła piękny widok w dół. I te uliczki wąskie i kamienne budynku i schodki... A nie powinno nic dziwić - w końcu spacerowałam po południowych krańcach gminy.