M - jak Morgi, ranek.
Chłodno, ale pięknie. Ścieżka w zagajnik a później wzdłuż pól sama wciąga. Przede mną pola kiedy patrzę na południe, a za plecami mam wzgórze i sady - wszystko w czerwonej poświacie. Chciałoby się połknąć taki widok - jest jak cukierek. Nie wiem kiedy skończyć ten spacer. Wiem! Kiedy zmarznięte ręce nie mogą utrzymać aparatu.
M - jak Maciejówka, wieczór.
Dokładnie tak samo - chłodno, ale pięknie. Tylko już żal każdej minuty, bo słońce się chowa i za chwilę zrobi się ciemno. Kiedy już go nie widać, ale niebo jest zaróżowione idę w stronę oczka wodnego. Jest częściowo zamarznięte. Obchodzę go dookoła. Kiedy się odwracam wiedzę na drodze mężczyznę. Zagaduję wracając. To gospodarz z Maciejówki, szczerze mówiąc właśnie robiłam obchód po jego ziemi. Wdajemy się w pogawędkę, wchodzimy sobie w słowo kiedy chwalimy krajobraz. Dowiaduję się, że kawałek dalej było jeszcze jedno oczko - dużo większe, niestety już się nie ostało, a to małe zostało opanowane przez wydry, które kłusują tu na ryby. Narzekamy na obecne zimy. Mężczyzna z zapałem opowiada, że będąc dzieckiem zjeżdżał z góry z Głuchówki na śniegu i całkiem długo taki zjazd trwał, a później sam mając już dzieci szykował im i okolicznym dzieciakom lodowisko na Maciejówce. Szkoda tych zim... szkoda tych czasów.
p.s. bardzo dziękuję za wspólny spacer i możliwość wysłuchania o wyjątkowości Maciejówki.