Żadna wyprawa, to nawet nie wycieczka - to spacer, a właściwie kilka ostatnich spacerów.
Dni coraz dłuższe, wschody słońca po szóstej. Wieczorem mówię sobie - jutro rano nigdzie nie idę, odpoczywam. A kiedy budzę się, jeszcze przed wschodem - wstaję i jak w amoku ubieram się kombinując szybko "dokąd dzisiaj? tylko sprawnie i zdecydowanie - bo te chwile są krótkie".
I wchodząc na ścieżkę, stając na wzniesieniu, patrząc na góry albo równe pola, przedzierając się pomiędzy krzewami lub brodząc w wysokich trawach wiem, że było warto. Zawsze wita mnie krajobraz zapierający dech w piersiach. Teraz ten krajobraz jest brązowo-żółto-zielono-szary a poranne światło wyczynia z nim cuda. Gorejące czerwienie lub stonowane w lekkiej mgle, różowości lub ostry kolor czystego nieba. Wiem też, że każdy dzień przynosi zmiany w kolorach, ciepłe promienie słoneczne nie tylko dają poświatę, ale zachęcają też rośliny do wychynięcia się w górę.