Wracam do Okleśnej, tak jak umówiłam się z panem Zdzisławem. Jest dziś znowu moim przewodnikiem po okolicy. Pokaże mi resztki muru, a właściwie chyba podbudówki - nie wiadomo dokładnie czego, być może pierwszego młyna jaki tu stał. Teren wokół jest nieco podmokły, prawdopodobnie płynął tędy kiedyś większy potok. Może właśnie młynkówka, ale kamienie milczą...
Idziemy kawałek dalej. Resztki murów młyna, historia trochę nowsza. Piękna cegła zaślepia otwór okienny od wschodu, widać wysoki komin. Od północy otwarte okno - jak gdyby ktoś chciał wyjrzeć przez nie albo kogoś przywołać, ale kamienie milczą. Niech milczą, bo te mają tragiczną historię. W środku ruina, ale widać młyńskie żarna. przed domem osłona, przez którą wpływała woda na koło.
Idziemy dalej, oddalamy się od ruin. Ale czy na pewno? Tory kolejowe, te ocalałe prowadzą do zakładów chemicznych, ale są też takie, które już nigdzie nie prowadzą - bo z trzech torów rozebrano dwa, albo i wszystkie. Te tory szły z Orleja, kolejka transportowała tutaj kamień i piasek. O jaka ładna ścieżka! To nie tak, tędy właśnie szły tory z Orleja...
Docieramy jednak do miejsca gdzie jest krzykliwie i głośno - mewy na zakolu wiślanym. Jesteśmy więc w Źródle. Wracamy z powrotem inną drogą. Jest pięknie. Kamienie milczą, ale pan Zdzisław opowiada. O tym co mu leży na sercu. O potoku, do którego spływają ścieki z oczyszczalni i niszczą to co piękne. Nieprzyjemny zapach od wody, Już nie ma tu ryb, nie przylatują kaczki. Z rury odpływowej z oczyszczalni wypływa piana. A mogłoby być tak pięknie. Pan Zdzisław marzy o ławeczkach i świętym spokoju.
Wracam do domu. W uszach wciąż mi brzmi ... milczenie kamieni ...
.