Oczywiście dla mnie. Skoro są tam pola - zaorane lub obsadzone jeszcze kukurydzą - znaczy się - inni wiedzą, pracują i zaglądają.
To była niedziela i ja ubrana właśnie tak - po niedzielnemu. Całe szczęście, że w aucie miałam na przebranie kalosze. A może właśnie na nieszczęście, bo w przeciwnym wypadku nie pokusiłabym się o przedzieranie przez chaszcze.
Z Nowego Świata w prawo w kierunku Morgów. Wszystko spowite gęstą mgłą. Drzewa majaczą jeszcze jak duchy, Oczko wodne z prawej jest widoczne dzięki pokaźnym czerwonym kwiatom rosnącym przy brzegu a pola - żółtej nawłoci. Dochodzę do zagajnika, co już jest dla mnie niespodzianką. Tu zagajnik? Kusi mnie, żeby wejść w niego. Gdyby nie kalosze, nie byłoby to możliwe. Wysokie mokre trawy i pokrzywy momentami po ramiona, ale za chwilę niespodzianka. Najpierw ją słyszę i zastanawiam się co to musi być za strumień wydający z siebie taki szum. Strumyk nie jest imponujący, ale z pewnością ponad miarę zagajnika i robi na mnie ogromne wrażenie. Postanawiam go przekroczyć - w końcu mam kalosze. Jedne kalosze, które przemakały wyrzuciłam i teraz wcale nie jestem pewna czy na pewno pozbyłam się dziurawych, ze mną to różnie bywa - więc jednak nie ryzykuję przechodzenia przez wodę w tym miejscu, wyszukuję mocnego przewężenia. W końcu przeskakuję potoczek, ale dalej nie mogę się zdecydować jak iść, zewsząd masa zieleni, krzaki, kolczaste krzewy jeżyn i pokrzywy. Brnę przez nie i stawiam wielkie kroki. Mam nadzieję, że uginające się pode mną masy kolczastych krzewów nie skrywają żadnej niespodzianki, nie widzę nawet skrawka ziemi. Widzę za to prześwit w dżungli i tam się kieruję. Drewniana bramka otwarta na oścież do sadu być może zaprasza, postanawiam jednak powoli wracać i kieruję się w lewo, w sad orzechowy poprzecinany ogromnymi starymi wierzbami. Wychodzę w końcu na otwartą przestrzeń. Widzę gdzie dotarłam. Przez mgły widać Podskale i drogę na Morgi. Jestem w miejscu, które jedynie przeczuwałam jadąc drogą na Czułówek. I które zawsze mnie kusiło. Jest cudownie. Mgły jeszcze okrywają okolicę, ale miejscami widać już coraz wyraźniej. Przede mną tak mocno pofalowane pola, że przychodzi mi do głowy radośnie sturlać się w dół. Niedzielne ubranie... Resztki rozsądku... Aparat wiszący na szyi... Może kiedyś. Wracam oblepiona liśćmi, trawami, mokrymi spodniami powyżej kolan, zwyczajnie - niedzielny spacer...