O swatach mało kto już pamięta a i samo proszenie gości nie stanowi już takiego rytuału jak ponad sto lat temu. W dobranie pary - bywało, że zaangażowana była cała rodzina i wszystkie ciotki i krewne ciotek. No i te wszystkie obowiązkowe czynności związane z przygotowaniem...
Poznajcie przepis na udane długie małżeństwo.
"Zwykle zaczynała się żeniaczka w ten sposób, że jedna ze stron, często nawet z rodziny dziewczyny, jakaś ciotka czy chrzestna (znów przez jaką ciotkę) przedstawiała drugiej stronie zalety swego kandydata - robotność i czasem urodę, dobroć, gospodarność. I ile i co tatusie im dadzą. Druga strona namyślała się, rozważała i przychodziły swaty. Wypili, potargowali się z tatusiami o to, co dadzą. Dogadali się, młodzi nosili na zapowiedzi.
Było zmartwienie, bo przedtem trzeba było iść do księdza na pacierze, czyli zdawać egzamin z wiadomości religijnych. Często ze trzy razy musieli przychodzić, zwłaszcza, jeżeli ksiądz był w złym humorze, czy czuł, jaką niechęć do samych młodych, albo do ich rodziny. Skoro udało się im odbyć te pacierze, zostawili na zapowiedzi, zaczynały się
przygotowania
do wesela. Młoda pani spraszała najpierw. Druhnom, drużbom zanosiła przy tej okazji po wiązance mirtu. Innym gościom gdzie nie było dziewcząt w domu zanosiła "bukiet", było to parę kwiatów papierowych, czasem z płótna ułożonych na bibułce. Dla zamożniejszych gospodarzy bukiet musiał być paradniejszy. Bukiet ten później wkładało się do obrazka ze świętymi jako ozdobę. Proszenie na wesele też miało swój ceremoniał. Chodziło się wieczorem, żeby wszystkich domowników zastać w domu. Bukiety w koszyku. Młoda pani ubrana po świątecznemu, "odziono" chustką, pochwalała Pana Boga. Kładła bukiet na stole, oznajmiała, że przyszła ich prosić na wesele, obowiązkowo musiała być zawstydzona. Gospodarza i gospodynię całowała w ręce "obłapiała” za nogi. Dziewczęta - swoje rówieśnice całowała w gębę, ale parobków obłapiała za kolana. Mniej więcej na tydzień przed weselem zaproszeni odwiedzali dom weselny, przynosili „co za bukiet". Tym, "czymś", był zazwyczaj serek. Przed dniem wesela, jeżeli wesele było duże, drużbowie na koniach, wtedy starszy drużba objeżdżał na koniu wszystkich zaproszonych, przed każdym oknem zaśpiewał, często nawet z konia nie schodził, przez okno wypił z gospodarzem kieliszek wódki i jechał dalej."
A dalej to już było wesele, na które zapraszam w następnym odcinku.
Tekst pochodzi z pamiętnika pani Zofii Podgórskiej - za wybór i możliwość udostępnienia wielkie podziękowania dla Asi Kędzierskiej.
Zdjęcia pod postem pochodzą z prywatnych kolekcji i stanowią pamiątkę rodzinną rodzin Krzaników. Ani Krzanik i Danusi Krzanik serdecznie dziękuję za możliwość udostępnienia oraz wybór.
Zdjęcie profilowe pochodzi z rodzinnej kolekcji pana Franciszka Felusia, gorące podziękowanie za udostępnienie.