Przygotowanie do wesela było już rytuałem, ale zobaczcie jak upływał ten najważniejszy dzień w życiu młodej pary. Jak się szykowano, jakie role mieli rodzice, co jedzono i jak się bawiono. I te wszystkie wróżby i przepowiednie... Zajrzyjmy do pamiętnika pani Zofii Podgórskiej:
"Ślub zawsze bywał rano często z uroczystą wotywą, młodzi zwykle bywali na mszy, nawet wtedy , gdy msza nie była w ich intencji. Za złą wróżbę było uważane, gdy przed ślubem był czyjś pogrzeb, lub ksiądz miał za kogoś mszę żałobną. Drużbowie zbierali się u pana młodego, u młodej pani druhny. Gdy uznali, że już pora, wtedy druhny szły po pana młodego, jak było dalej to jechano wozem. U młodego pana, po odśpiewaniu odpowiednich przyśpiewek, rodzice kropili młodego pana wodą święconą, siadano na wozy, drużbowie na konie i do pani młodej. U młodej pani, też na polu, przed domem, druhny śpiewały, wychodziła matka, potem młoda pani. Witano się, obłapiano za nogi, zapraszano gości do izby. Starosta częstował wódką, starościna roznosiła na przetaku chleb i ser pokrojony w kawałki. Jedli na stojąco, druhny śpiewały. Potem przynoszono stół, kładziono na stole chleb i ser a ojciec któregoś z młodych, albo jeszcze częściej jakiś starszy chłop, obdarzony darem wymowy, występował i prawił młodym dłuższą mowę, kroił chleb, dawał młodym, po kawałku, potem z sera odkrawał koniuszek, rzucał między druhny, która go złapała, ta powinna w tym roku wyjść za mąż. Chleb i ser kroiło się w ten sposób, że każdy podawany kawałek, musiał być z "piętką”. Kropił ich wodą święconą, klękali przed rodzicami, którzy kreślili nad nimi krzyż. Młoda pani obowiązkowo powinna płakać. Siadano na wozy, albo pieszo i szli do kościoła. Ktoś z rodziny zabierał też ów chleb, którzy młodzi otrzymali przy błogosławieństwie, uważając żeby nie pomylić, który (kawałek) jest czyj. Po ślubie chleb się chowało do skrzynki i zaglądało czyj wcześniej zaczyna pleśnieć. Z tego wróżono, kto dłużej pożyje.
Jeżeli
wesele
było duże, to do ślubu jechała też muzyka. Muzyka grała, druhny śpiewały, piszczały, drużbowie wprost, na tych koniach, tańczyli. Zresztą na wesele dobierano takie konie, które były specjalnie wrażliwe na muzykę. Często bywało tak, że gospodarza proszono na każde wesele, bo razem z nim szedł i koń, który umiał ładnie chodzić. Młoda pani i druhny w gorsetach. Drużbowie w lecie w samych kaftanach, w zimie w sukmanach. Na ramieniu mieli poprzypinane chusteczki, takie, jakie kobiety nosiły na głowie. Przy czapkach, rogatywkach, lub czarnych, dosyć wysokich kapeluszach, bukiety z płóciennych kwiatów. W kościele cała rodzina skrupulatnie zwracała uwagę, czy czasem pierścionki nie upadną, świece jak się świecą. Z tego wróżono, jakie będzie pożycie młodej pary. Po ślubie, jeżeli wesele było w drugiej wsi wstępowano do szynku. W domu, po przyjeździe weselników, wołano ich do stołu roznoszono miski z jedzeniem. Jedli wspólnie. Jedna miska na kilku weselników. Dawano mięso, zawsze był jakiś "specjalista", którego na każda wesele, wołano do gotowania "gulasiu". Mogła być kapusta i do niej po kawałka chleba, czasem rosół, ale to już musiało być bardzo bogate wesele. Kołacz też bywał na bogatym weselu, a tak najwięcej to chleb i ser. No i wódka. Wódka była niedroga to pili, ile kto chciał. W komorze grała muzyka, młodzież śpiewała, tańcowali. Wieczorem oczepiny. Przepisowo, obcinali młodej pani warkocz. W ogóle mężatka z warkoczom to coś gorszącego. Przy oczepinach przyśpiewki. Wesele mogło być najbiedniejsze, bez muzyki, ale oczepiny musiały być. Po oczepinach czasem jeszcze dawali weselnikom kapustę, albo znów po kawałku chleba z serem i wesele się kończyło. Najwięcej wesel odbywało się w soboty i niedziele. W poniedziałek były poprawiny urządzane zazwyczaj przez rodziców pana młodego. Jeżeli młodzi mieli mieszkać w domu młodego pana, wtedy, przed poprawinami, były przenosiny młodej pani. Wiązano pierzynę i poduszki w łoktusę (lniane prześcieradło z płótna własnej roboty), skrzynkę, jak było daleko, to ładowano na wóz. Jak blisko to po prostu na plecy i przenosiło się. W domu u pana młodego znów coś w rodzaju egzaminu dla pani młodej - dla zbadania jej charakteru, jak sobie będzie radzić. Pod próg, który miała przekroczyć kładziono miotłę, jeżeli nie zwróciła na to uwagi i weszła de izby, twierdzono, że gospodynią nie będzie, bo nic nie będzie widzieć. Powinna ją zobaczyć, zaraz sprzątnąć i postawić w kącie, a jeszcze lepiej przemłócić nią świeżo poślubionego małżonka. Po ślubie, w odpowiednim terminie, powinno być dziecko."
A na koniec słów parę o profilowym zdjęciu. Kiedy w mojej głowie powstał pomysł zrobienia wpisu o przygotowaniach i przebiegu wesel pokazano mi zdjęcie. Owo zdjęcie jest własnością pani Stefani Gier. Wskazano mi jednak również osobę, której rodzinę zdjęcie przedstawia. Maciek Kędzierski wzruszył się i uśmiechnął kiedy zobaczył zdjęcie. Panna młoda to siostra jego mamy -Zofia Mrzygłód z d. Skalna (Skalny). Pani Zofia zmarła jako ostatnia z rodzeństwa pół roku temu.
Ślub odbył się ok. 1930 roku. Obok pana młodego siedzi ksiądz Rajda.
Tekst pochodzi z pamiętnika pani Zofii Podgórskiej - za wybór i możliwość udostępnienia wielkie podziękowania dla Asi Kędzierskiej.
Zdjęcia pod postem pochodzą z prywatnych kolekcji i stanowią pamiątkę rodzinną rodzin Krzaników. Ani Krzanik i Danusi Krzanik serdecznie dziękuję za możliwość udostępnienia oraz wybór.
Zdjęcie profilowe zostaje zamieszczone dzięki uprzejmości rodziny pani Stefani Gier, której było własnością. Opis powyżej.