Idę na Łysą Górę. Ścieżka przez Brzezinę jest usłana liśćmi, pod nimi kamienie, skamieniałości a wśród liści żołędzie. Z lewej strony niebo nabiera błękitnego koloru, z prawej zamglona przestrzeń, choć przebija się słońce. Mam nadzieję, że zobaczę Babią Górę. Kiedy robię zdjęcie słyszę rżenie. Robi mi się trochę nieprzyjemnie bo żadnego zwierzęcia godnego wydawania takich odgłosów nie widzę. Po kilkudziesięciu metrach po lewej widzę stado owiec. Są ogrodzone pastuchem elektrycznym (nie sprawdzam, są znaki). Zastanawiam się czy to dla nich czy raczej dla zwierząt z zewnątrz. Idę dalej i obracam się by sprawdzić czy widać już góry.
Gór nie widać. Widać stado owiec podążających za mną!
Zrobiło mi słabo z emocji. Jak one wyszły? Wszystkie! Zaklinam je w myślach, żeby wróciły. Nie mają jednak zamiaru, podchodzą bliżej. W końcu skręcają do sadu. Kiedy znikają za drzewami słyszę… ryk osła.
Otulona białą mgłą Łysa Góra a właściwie Biała Góra - jak zawsze mało realna.
Znikają skrawki niebieskiego nieba, króluje biel. Gór brak (niestety), owiec (na szczęście) też. Dostrzegam za ogrodzeniem osła.
Schodzę z powrotem w dół. Wracam do rzeczywistości.