Po wpisie #wejśćwzapaście dostałam list. Jest piękny, tak jak zwykle bywa piękne beztroskie dzieciństwo. Nie spędziłam dzieciństwa w Rybnej, trochę to teraz nadrabiam wchodząc w zarośnięte ścieżki i przeciskając się przez szczeliny w skałach. Dzielę się tym listem i zdjęciem (za zgodą autorki) z Wami, posmakujcie na powrót dzieciństwa.
Pani Aniu, dziękuję za ten list!
...
z urodzenia jestem Krakowianką, natomiast moje korzenie tkwią głęboko w Rybnej i Sance.
...

Od maleńkiego dziecka bywałam w Rybnej w każde wakacje i Święta. Z babcią Zosią suszyłam siano i przy suszeniu siania poznałam pierwsze książki z bogatej biblioteki babci Zofii. Z kuzynką i kuzynami bawiliśmy się w sklep gdzie drobne pieniądze zastępowały małe kamyki, a grube czyli banknoty liście babki lancetowatej. Zimą zjeżdżaliśmy na workach do Brzeziny (wtedy się dało bo ruch samochodowy był prawie zerowy), latem pomagaliśmy przy żniwach a z moimi ciociami odbijaliśmy wzory na lnie do haftowania.

Tak się złożyło, że sporo podróżowałam po Polsce w dzieciństwie (kolonie i wczasy) ale najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa związane są ni mniej, ni więcej, tylko właśnie z Rybną. Dziś z perspektywy przeżytych lat stwierdzam, że jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi.
Mam i ja swój skrawek Rybnej i Sanki dwa w jednym, stary zaniedbany sad w Zapaściu, o którym niedawno Pani pisała... gdzie jeszcze dwa lata temu moja mama uprawiała pomidory, ogórki ziemniaki i inne warzywa. Zawsze powtarzała, że jakby policzyć benzynę z Krakowa, nasiona i pracę to nijak się to nie opłaca, ale nic to, bo ona najbardziej tam odpoczywa w tym Zapaściu, tam jest specjalny mikroklimat. Acha i jeszcze jedno mówiła, że rzeka dalej jest w Zapaściu tylko płynie pod powierzchnią...