top of page
Zdjęcie autoraKinga

na Bór!

Jadę do Źródełka. Licho wie jak mam jechać, bo nie potrafię znaleźć na mapie. Niby tam byłam, ale dość dawno temu i mam problem z dotarciem.

Najpierw kontaktuję się z panem Stanisławem Świadkiem, sołtysem. Mam jechać na Bór, tam będzie lipa, mogę się tam zatrzymać. Pan Stanisław jest miłośnikiem okolicy, swojej miejscowości, to on zadbał o "odnowienie" Źródełka. Mam jednak problem z dotarciem, google skrzętnie chowa przede mną nazwę ulicy, nie chcę kłopotać już pana Stanisława, dzwonię do znajomego. Karol tłumaczy mi - jedź jak do Orlika. Orlik - nie znasz Orlika??? A chleb gdzie kupujesz?...

Znacie Rusocice? Nie znacie? Przyznaję - nie znam, choć byłam kilka razy, ale przecież aby kogoś poznać trzeba zjeść beczkę soli. Może z miejscowościami jest podobnie.

Ustaliłam, że mam jechać jak do straży pożarnej, za chwilę będzie piekarnia i tam dopytam. Nie idę jednak na łatwiznę i skręcam wcześniej by meandrować wąską starą uliczką. Nie mogłam lepiej pobłądzić. Jadę między opuszczonymi domami, domkami i stodołami. Ceglane, z wstawkami drewnianymi, które już mocno pociemniały. W większości gospodarzem jest wiatr, który podwiewa zniszczone firanki w oknach.

Dojeżdżam wreszcie pod piekarnię i ze zdumieniem widzę (jest późne popołudnie) kolejkę do sklepu jakiej dawno nie widziałam... Przed sklepem piekarz poprawia bochny chleba na stojakach. No to ustawiam się w kolejce. W środku oprócz mieszającego zmysły głodnemu cudownego zapachu pieczywa witają mnie uśmiechnięte twarze pracowników i właściciela. W tym samym miejscu sklep stoi od 40 lat. Mogę wybierać pośród żytniego, mieszanego, chleba, bułeczek, drożdżówek... Kupuję chleb z mieszanej mąki. Jem w domu, jest wyborny.

No, ale w jakimś celu tu przyjechałam. Oprócz chleba zabieram ze sobą jeszcze informację jak dojechać do źródełka. Jest dokładnie tak jak wszyscy mi tłumaczyli. Za główną drogą, lipa, las, jest i źródełko... O! Nawet nazwa ulicy jest - Bór... Uliczka jak z bajki.

Schodzę do źródełka. W aucie zostawiam telefon, biorę ze sobą jedynie aparat. I daję się wciągnąć w plątaninę ścieżek i skalistych wysepek, dzięki którym stracę orientację w terenie. A telefon z nawigacją w aucie... A tu coraz ciemniej i do domu daleko... Zaczynam się denerwować. Kiedy zastanawiam się czy jeszcze jestem w granicach naszej gminy dostrzegam na ścieżce postaci. Trzy kobiety z kijkami nie licząc psa. Ufff... Do auta mam (niesłychane) 100 metrów...

Wracam do domu, ale bakcyla już złapałam. Przyjeżdżam tu jeszcze kilkukrotnie i odkrywam las i ścieżki. Te poszarpane skały, wyrastające nagle z ziemi wapienne góry strome tak, że mam problem z wejściem na nie (nie, z zejściem nie mam żadnego "problemu", "schodzę" szybko), te dziwne rowy i przesmyki.

Wrócę tu z pewnością jeszcze nie raz. A Wy - zajrzycie do Rusocic? Macie ochotę na więcej? To zapraszam również do najbliższego wydania gminnej Orki, gdzie o Rusocicach mam okazję jeszcze słów kilka skreślić.


Dziękuję wszystkim, dzięki którym miałam możliwość poznać Rusocice oraz za każdą życzliwą rozmowę podczas wędrówki



121 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page