O szóstej było jeszcze ciemno, a ja nie mogłam znaleźć latarki czołowej więc czekałam aż zrobi się trochę jaśniej, żeby móc biegać. Dzień nadciągał od Krakowa, nad Kajasówką robiło się jasno. Część wzgórza była oświetlona słońcem - nie, nie czerwonym światłem wschodzącego dnia, tylko właśnie białym magicznym. Był lekki mróz, na trawach szron i stopy miałam zesztywniałe, ledwo ściągnęłam buty, żeby zmienić na trapery. Kiedy jechałam na Wołek byłam pewna, że przegapiłam "tę" ch