Było pole, a na tym polu rósł len. Len o niebieskich delikatnych kwiatach, na cienkich prostych łodygach, rósł gęsto jeden obok drugiego do wysokości ok. 60 cm. W sierpniu nastawał czas jego żniw. Len żęto sierpem przy samej ziemi, żeby jak najmniej tracić drogocennej łodygi.
Len to taka cudowna roślina, z której wykorzystuje się każdą część. Z nasion pozyskuje się siemię na olej lub do kolejnego siewu, a z tych długich łodyg powstaje nić.
Lniane łodygi ustawiano w kopki, aby przeschły, a to po to by dokładnie omłócić z ziarna i plew. Później rozkładano cienko w ogrodzie lub na polu, żeby to rosiało. Żeby deszcz dobrze wymoczył i słoneczko żeby znów osuszyło. Czasem trawą przerosło. Musiało przegnić i znów wyschnąć. Teraz już porządnie, bo z łodyg musiały odpaść łuski. Czasem nawet w piecu palono, układano na blasze grube kije a na to lnianą słomę. Cud, że nigdy nie spaliła się chałupa, bo zdarzało się, że słoma zajęła się od ognia.
Teraz do lnu brano się z międlicą - to jakby drewniane nożyce długości ok. 1,5m składające się z 3 desek - dwie ułożone równolegle do siebie z odstępem 5cm i trzecia deska ruchoma, którą uderzano słomę włożoną pomiędzy dwie stabilne deski. Ponieważ było już mocno przesuszone - łatwo się osypywały łuski, zostawały włosy, ale jeszcze był paździerze czyli zdrewniałe części łodyg. Czas na dzierlicę, której wajcha była zbudowana z dwóch desek nachodzących na siebie. Len przekładano przez deski i znowu obtłukiwano aż paździerze odpadały włosy robiły się coraz czystsze i cieńsze, cały czas długości całej rośliny. Przychodził moment na dokładne wyczesywanie. Do tego służyły deski gęsto pokryte gwoździami, było ich bardzo dużo, jeden obok drugiego, jak na grzebieniu. - len brano ile kto zmieścił w garści i przeciągano aż pozbyto się wszystkich łusek, nierówności i zostawało czyste włókno.
To jednak nie było jeszcze podobne do niczego.
Kądziel (stożkowy słupek, na końcu którego było taki jakby kołnierzyk, żeby po wypełnieniu nie spadało) nawijano na wrzeciono - i wtedy to zaczynano prząść. Pociągano za włosy by się zrobił pierwszy sznureczek. Jedną ręką kręcono wrzeciono a drugą podawano włókna. Pociągano i pociągano póki ręką dostawano. Później zaczęto robić kołowrotki, które ułatwiały pracę. Nogą poruszano pedał, szło już prawie maszynowo. Nitka puszczona rurką, owijała się automatycznie. Kiedy już nawinęło się dużo to hamowały to skrzydełka. Nić nabierano na motowidło, przewiązywano na górze, a później ściągano.
Uff...
Z tym dopiero można było iść do tkacza. Tkaczy w Rybnej nie było, chodzono do Nowej Wsi Szlacheckiej. Jakość utkanej tkaniny zależała od trudu włożonego w przygotowanie nici. Im włosy były cieńsze i czystsze tym tkanina delikatniejsza. I tak jednak dość mocno kłuła przylegając do ciała. Z takiej szyto później spodnie i kalesony męskie. Płótno delikatniejsze zwano pacześnym a grube i mocno kłujące zgrzebnym. Najczęściej z lnianego płótna szyto prześcieradła. Im częściej tkaninę prano i użytkowano tym robiła się delikatniejsza, a im dłużej suszono na słońcu - tym bielsza. I to był najlepszy sposób na podnoszenie jej walorów użytkowych.
Opowieść o lnie powstała dzięki panu Franciszkowi Felusiowi, który pięknie o tym opowiedział.
コメント