Jest taki stary lokalny zwyczaj kultywowany jeszcze gdzieniegdzie w okolicy, że w środę dokładnie w połowie Wielkiego Postu obwarzanki lecą z nieba. Słyszeliście o tym?
Dawniej przed Wielkanocą poszczono dużo bardziej restrykcyjnie, często przez cale czterdzieści dni nie jedzono mięsa, a przed rozpoczęciem postu wszystkie garnki czyszczono octem lub sadzą żeby nie pozostała na nich ani kropla tłuszczu. Poza tym na przednówku zapasy w spiżarni były na wyczerpaniu więc jadano skromniej. Nie było lekko. Dlatego dla osłodzenia dzieciom tego czasu pojawiło się właśnie to - obwarzanki z nieba. Mówiono, że plecione są rękami aniołów dla grzecznych dzieci. Spadały z nieba w środę trzy tygodnie po Środzie Popielcowej, kiedy post się "ważył" czyli dokładnie w połowie tego okresu. Dzieci rano znajdowały je zawieszone na krzewach i niskich drzewach w ogrodzie, na płotach. Szybko ubierały się i wybiegały z domu a obwarzanki już tam były.
- Obwarzanki spadały, leciały z nieba już bardzo dawno temu. W mojej rodzinie pamięta się, że tradycja ta sięga końca XIX wieku. Obwarzanki zwane są też "kwicolami". Spadają bowiem rankiem, kiedy często jeszcze pod stopami słychać chrzęst mrozu. Nazwę taką noszą też od nieustających próśb i kwików dzieci o cos dobrego.
Były zazwyczaj okrągłe, owalne lub w kształcie ósemki. Pieczone z ciasta krucho-drożdżowego, lub parzonego, posypane makiem lub ziarnami, posmarowane jajkiem żeby się świeciły.
- Pamiętam jak wieczorem stawaliśmy z babcią przed domem i patrzyliśmy jak słońce zachodzi. Jak była dobra widoczność i czerwone niebo babcia mówiła, że na pewno jutro spadnie dużo obwarzanków bo anioły właśnie je pieką i tak piec rozgrzały, że całe niebo jest czerwone. A jak była kiepska widoczność, dużo chmur albo mgła babcia mówiła, ze na pewno jutro spadnie dużo obwarzanków bo anioły tak w piecu napaliły, że aż całe niebo zadymiły i wiadomo, że pieką. My dokładnie wiedzieliśmy co to znaczy i nie mogliśmy się doczekać rana.