top of page
  • Zdjęcie autoraKinga

Poniedziałek

Ino świt w Wielki Poniedziałek oblewają wodą jedni drugich. Każdy stara się drugiego podejść jeszcze we śnie. Parobcy niekiedy ciągną pod studnię i tam zlewają je wodą do suchej nitki*


Jak to bywało...

Kiedyś, dawno - nie dawno, kto to wie – w każdym razie w takiej fajnej przeszłości pełnej ludzi i śmiechu wpadł do nas w Niedzielę Wielkanocną wieczorem wujek Robert (z dziewczynami)” A co tam u Was? Jak leci? Co porabiacie, a nudziło mi się…” . Pokręcił się, pokręcił, narobił szumu i zamieszania i pojechał. Wieczorem zaś zamieszanie zrobił Tata ” Gdzie się podział klucz do drzwi z dołu!!!”  Drzwi zamknięte, klucza nie ma. Jako, że nikt się nie przyznał, choć robił groźną minę, znalazł zapasowy i wsadził w zamek. 

Rano skoro świt krzyki, piski, woda się leje (a dom pełen domowników i gości) „Robert, Ty wariacie” – Zostaliśmy całkowicie zaskoczeni przez Wujka i jego Córki – ubaw mieli znakomity – my zmoczeni nieco gorzej się bawiliśmy. 

Okazało się, że to on wyniósł dzień wcześniej klucz z naszego domu z zamiarem najazdu – ale drzwi z zapasowym kluczem nie dało się otworzyć…więc wszedł przez malutkie , uchylone okno od kotłowni…

W następnym roku już dobrze klucza pilnowaliśmy, więc do drzwi w Lany Poniedziałek zadzwonił… Wujek Jaś – brat mamy – niczego nie podejrzewająca ciocia (na szczęście jeszcze w szlafroku) otworzyła mu drzwi – niczym puszkę Pandory – a wtedy zza jego pleców wyskoczył Wujek Robert i się zaczęło …  choć trzeba przyznać, byliśmy już lepiej przygotowani… Przez kilka lat z rzędu trwały nasze Dyngusowe utarczki i najazdy – wiadra, węże, kubki, sikawki – co kto miał – a że za najazd trzeba było się „zemścić” było naprawdę wesoło… (Asia) 


A za miedzą...

W Rusocicach to chłopaki chodzili od domu do domu i za zgodą rodziców wynosili nas z domu i oblewali. Była też na wodociągach przedtem możliwość nalania wody więc i stamtąd brali wodę. Pamiętam też, że ci starsi to jeździli samochodami z wiaderkami. (Kamila)


W Krakowie w ten dzień odbywa się odpust w klasztorze na Zwierzyńcu, dokąd spieszy całam ludność Krakowa, mówiąc, że idzie na Emaus.*


A jak dziś...

Jeszcze do dzisiaj podtrzymujemy delikatnie tradycję, kiedyś  wzajemnie z sąsiadami rano wiaderkami się polewaliśmy, a przed południem wyprawa do Krakowa na Emaus, msza na Salwatorze a potem uroczysty obiad u rodziców Ani. (Danusia) 


Woda zimna być musi...

W moim domu rodzinnym nie było wielkich tradycji związanych ze Śmigusem. Zwykle tylko ojczulek lub mama budzili nas wodą. Za to w Wielki Piątek a nawet od zawiązania dzwonów w Czwartek do rezurekcji nie włączało się telewizji i radia a w piątek myło się twarz zimną wodą   już nie tak jak dziadkowie w źródełku. Jednak w naszym domu też udało mi się to  podtrzymać. (Jana) 


Czym się da...

Lanie się z czego popadnie. Ale mam jedno "smaczne" wspomnienie: za komuny strzykawki do lania to było tylko dla szlachty. Kiedyś gruchnęła wieść, że na śmietniku ośrodka zdrowia można je znaleźć. Cała nasza ekipa wybrała się, nic nie znaleźliśmy, ale za to, jak ojciec dowiedział się, że grzebaliśmy w tym miejscu, to dostaliśmy tęgą burę… (Witek) 


Chodzą też chłopcy wtedy z ogródkiem lub tarczykiem. (...) Przy tem odmawiają też różne oracje i proszą o śmigust (podarunek).*


A wiecie, że Śmigus i Dyngus wywodzą się z dwóch różnych obyczajów?

"Śmigus głównie polegał na symbolicznym biciu witkami wierzby lub palmami po nogach i oblewaniu się zimną wodą, co symbolizowało wiosenne oczyszczenie z brudu i chorób, a w późniejszym czasie także i z grzechu. (...) Dyngus związany był z folklorystycznymi praktykami Słowian poświęconym ekspedycji. Polegał na odwiedzaniu znajomych i przypadkowych osób. Wizytom zazwyczaj towarzyszył poczęstunek, bądź darowizna z zaopatrzeniem na drogę."**


Lubicie Poniedziałki? ;)






* Krakowiacy, S. Udziela, 1924

128 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

bobo

Głuchówki

bottom of page