top of page
  • Zdjęcie autoraKinga

jak mały Franuś Feluś ułanów chodził oglądać na Dolną i o tym jak Jacek Woźniakowski - ułan 8 Pułku


Rok 1930 - na świat przychodzi Franciszek Feluś, ostatni z rodzeństwa. Franek ma dziewięć lat gdy wybucha wojna. Przed nią dla małego chłopca życie płynie spokojnie w Rybnej, ale jest coś co go fascynuje na Dolnej i wygania z domu pod byle pretekstem. W 1939 roku - poniżej dworu stacjonują ułani, często poją konie. Chłopiec uwielbia im się przyglądać, to wspaniały widok. Normalnie Frania nikt do sklepu na Dolną by nie zagonił, ale sam biegnie z Nowego Światu w dół ile sił w nogach, żeby móc choć przez chwilę popatrzeć na kawalerię.

Rok 2019 - pan Franciszek ma wiele wspomnień i dar opowiadania. Co jakiś czas spotykamy się i nagrywam relacje świadka. Opowieści o ułanach słucham jak zaczarowana, chyba i mi się udziela urok wspomnień pana Franciszka, opowiada o tym z marzycielską nutą...

Szukam więc w sieci informacji nt ułanów w Rybnej. Pan Franciszek nie wie jaki to pułk stacjonował. Szukam długo; nagle bez trudu znajduję to:

"...Kwaterowaliśmy na przykład niedaleko dworu w Rybnej, który kiedyś należał do Rostworowskich (a potem do nich wrócił i Matyś Rostworowski, czyli Emanuel, znakomity historyk, tam właściwie przeżył ostatnie lata życia)..."

Czyje to słowa? Prawie padam z wrażenia - Jacek Woźniakowski - historyk, publicysta, prezydent miasta Krakowa w latach 1990-1991.

Wcześniej wspomina "...Dostałem więc przydział do 8. Pułku Ułanów w Krakowie (Księcia Józefa Poniatowskiego - dop. ZiS) i dołączyłem gdzieś koło Alwerni do bardzo dziwnego szwadronu. Dowodził nim wówczas nawet chyba nie rotmistrz, tylko porucznik, który był strasznym pijanicą. (...) musiał przekroczyć wszystkie normy, bo chodziły słuchy, że został karnie odkomenderowany do Korpusu Ochrony Pogranicza, żeby się tam trochę od wódki odzwyczaić..."

Był też i czas na modlitwę: "W niedzielę wszyscyśmy jak należy szli do kościoła. Któregoś razu proboszcz zapytał, czy nie ma wśród nas kogoś, kto by potrafił zagrać na organach, bo organista był akurat na wakacjach. Zgłosił się jeden z kolegów – ku mojemu zdziwieniu, bo o ile wiedziałem z jego pianistycznych wystąpień na jakiejś prywatnej kwaterze podczas manewrów, umiał grać tylko „Oczy czarne”. W czasie Mszy świętej zaczął w niezwykle wolnym tempie i dostojnie – w rejestrach bardzo kościelnych, bo powyciągał jakieś tam guziki – grać „Oczy czarne”. Nasz dowódca zorientował się, że to jego ulubiona melodia i, siedząc w pierwszym rzędzie krzeseł, odwrócił się ku organom i zaczął życzliwie kiwać ręką, dając znać, że poznał się na tym, co jest grane..."

Mały chłopiec z Rybnej i młody mężczyzna z Biórkowa - dzieli ich dziesięć lat różnicy wieku i zaledwie czterdzieści kilometrów od miejsc urodzenia. Przez chwilę będą żyli w tej samej przestrzeni połączeni pewną pasją - wojskowym życiem nic nie wiedząc o sobie. Młodszy nawet nie przeczuwa, że wkrótce wybuchnie wojna i że popatruje na przyszłego prezydenta Krakowa, starszy jeszcze naiwnie wierzy siadając do brydża we dworze, że wojna nie nadejdzie.

1 września 1939. Jacek Woźniakowski na koniu włączy się do kampanii wrześniowej, a latem 1944 Franek będzie odwożony rankami spod Mleczarni do budowy okopów, ale do dziś pamięta jak świtem niosło się przez pola ułańskie "Kiedy ranne wstają zorze" a po zmroku "Wszystkie nasze dzienne sprawy"...

Inne historie Jacka Woźniakowskiego (skąd powyższe cytaty, polecam) poznacie tutaj http://www.tygodnik.com.pl/apokryf/15/wozniakowski.html a na blogu wkrótce kolejne spotkania z panem Franciszkiem. Za cały poświęcony czas bardzo dziękuję panu Franciszkowi.

202 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Poniedziałek

bobo

Głuchówki

bottom of page