Zwątpiłam wczoraj wieczorem.
Kiedy dziś rano biegałam to jeszcze wątpiłam, ale ranek był rześki a niebo piękne, więc postanowiłam, że sprawdzę. Przebrałam się, a właściwie "doubrałam", wzięłam aparat i ruszyłam na Wołek od strony Zadworza.
Nad Wołkiem i nade mną budził się dzień i otwierało niebo. Słonce działało cuda. Było wcześnie, jeszcze miałam czas by zajrzeć tu i tam. Wiedziałam od razu - przez Nowy Świat do Morgów. W odwecie za ostatni spacer we mgle. Szłam w krainie skąpanej słonecznym światłem i schodziłam do dolinek, którymi jeszcze nie szłam. Odwracałam co chwilę głowę i znajome miejsca widziałam w "nowym świetle". Który to raz jestem zaskoczona, że za drzewami, za drogą, która nie zapowiadała niespodzianek - pola pofalowane jakby ktoś bawił się płachtą płótna na wietrze. Szłam polami i sadami, którymi nie miałam wcześniej odwagi iść. Doszłam do zagajnika, który ostatnio pochłonęła mgła, a teraz stał niewzruszenie i zapraszał. Znowu inne perspektywy, cudowne perspektywy. Wychodząc z zagajnika, który rzeczywiście jest małym wąwozem (dolinką?) zobaczyłam stadko pędzących jeleni. Zatrzymały się pomiędzy nagimi teraz jabłoniami i patrzyły w moim kierunku, zapewne czekając na jakikolwiek sygnał do ucieczki. Stałam w miejscu i czekałam na ten ich zryw. I nic. Więc zaczęłam im robić zdjęcia. Ruszyłam w końcu dalej a jelenie też pobiegły w swoim kierunku. Doszłam do Morgów, góry w delikatnej mgle wyglądały inaczej niż zwykle, a od wschodu klasztor na Bielanach właściwie wynurzał się z sennych oparów. Dziś noc cudów - krwawy Superksiężyc. Dla mnie cuda zaczęły się rano. Teraz siedzę i piszę... O czym wczoraj myślałam?
p.s. bardzo dziękuję za ciepłe słowa "odpocznij"