top of page
  • Zdjęcie autoraKinga

raz - dwa - trzy - do jaskini wchodzisz ty


albo wpełzasz, albo skaczesz albo się wspinasz - jak tam chcesz, albo najlepiej jak sama jaskinia na Bednarzach pozwala.

No to:

na raz! - najmniejsza. Przy ogromnej skale, przy wyrwie w skale w pobliżu krzyża. Wejście z poziomu ziemi. Wejście robi wrażenie tak małego, że nie do przebycia - ale się da. A później już jest szerzej. Nie miałam latarki, miałam za to aparat, więc robiłam zdjęcia choćby po to, żeby oświetlić sobie korytarz i widzieć jak wygląda. I powiem Wam, że wcale mi się nie spodobało to co zobaczyłam. Jeszcze w domu czułam jak mnie wszystko swędzi gdy przypominałam sobie pająki i coś tam jeszcze innego. Pająka nawet wyniosłam na zewnątrz na plecach albo włosach (nie chcę znać szczegółów)!

na dwa! - w skałach, trzeba się wspiąć a później wskoczyć, bo stanowi jakby kociołek z krawędzią. Ponieważ nie byłam pewna czy sobie poradzę z wyjściem - najpierw przewiesiłam się głową w dół by ocenić możliwość wyjścia. Ocena wyszła pozytywnie, ale kombinowałam - tak na wszelki wypadek jak dać mężowi (w razie czego) znać skąd ma mnie wyciągać. I tam za pierwszym razem nie miałam latarki, Obejrzałam więc sobie środek, dokąd padało światło zewnętrzne. Nie było kłopotów z wydostaniem się, podciągnęłam się na rękach i wyszłam. I zjechałam. Później obeszłam całe skalisko, są jeszcze małe okienka wysoko i jedno przy ziemi - ale bardzo wąskie. Dziś miałam czołówkę, dwie pary spodni i rękawiczki sportowe. Można się kawałek przeczołgać na kolanach. Na początku jest delikatny zakręt, później jest moment, że można stanąć (nieco rozprostować się). Tu, w każdym załomie - życie kwitnie. Kwitnie i pełza lub patrzy Wam w oczy. Do ślimaków miałam zaufanie, że nie odpadną od "ścianki" ale do żaby już nie - zwłaszcza, że mogła wystraszyć się światła z latarki. Wychodziłam tyłem, nie widziałam więc tego łagodnego zakrętu i miałam wrażenie, że zaklinowałam się, bo było wąsko. Mogłam się jednak odwrócić i zobaczyć w czym problem. Inaczej się ułożyłam i wyszłam, I zjechałam.

na trzy! W Zapaściach. Do wspinania - tak zwyczajnie. Za pierwszym razem... zgadliście.... nie miałam latarki. Wtedy jednak jeszcze słabo chodziłam po urazie, od niedawna bez kul, więc w ogóle nie zamierzałam jej przechodzić. Dziś to co innego. Jaskinia jest największa spośród tych trzech, choć na początku trzeba przejść kawałek na kolanach, później krótki bardzo wąski odcinek (szłam bokiem). Zaraz jednak można wstać i swobodnie ją pooglądać. Ma trzy okna, jedno na końcu może stanowić dość swobodne wyjście, tyle tylko, że po opuszczeniu nóg w dół pozostaje jeszcze trochę do zeskoczenia - dla mnie ok. pół metra. Byłam sama, wolałam nie ryzykować, więc wróciłam tą samą drogą. Na koniec oczywiście zjechałam w dół.Wróciłam obłędnie szczęśliwa i brudna, ale tym razem to co miałam ze sobą (i na sobie) sprawdziło się - czołówka (daje swobodę rąk), dwie pary spodni (wierzchnie brudne można ściągnąć po wyjściu), rękawiczki - przy chodzeniu na czworakach idealne, wracałam z czystymi rękami.


Pomimo tytułu dzisiejszego wpisu - daleka jestem od namawiania kogokolwiek do chodzenia po jaskiniach. Jeśli ktoś z Was się jednak zdecyduje to może te kilka zdań do czegoś się przyda.

54 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

uwaga płazy

wiosna

bottom of page