Pierwszą znałam już od dawna, na drugą natknęłam się przypadkiem tej wiosny. Wtedy zapoznając się z literaturą na ten temat dotarło do mnie, że jest jeszcze trzecia.
Jaskinie na Wrzosach. Wszystkie w tym samym ciągu skał. Jak już wiedziałam, że jest jeszcze jedna to oczywiście musiałam do niej trafić. Za wszelką cenę. Miałam opis jak trafić i współrzędne. W tym przypadku (wyjątkowo) współrzędne są prawdopodobnie źle podane - różnica kilkudziesięciu metrów - niby nic, a jednak kiedy się pląta w gąszczu zieleni i musi przeskakiwać potok może to mieć znaczenie. Ruszyłam wzdłuż ściany skalnej i wypatrywałam szczelin. Pierwsza, w której byłam jest bardzo duża - trudno ją przeoczyć, druga - już trudniejsza do wypatrzenia, bo choć szeroka to płaska i zasłania ją skała. Ta Trzecia - okazała się jaskinią z wąskim i małym wejściem, kilka metrów nad ścieżką, w załomie skalnym. Kiedy patrzy się na nią z dołu sprawia jednak wrażenie na tyle dużej, że można wejść na stojąco. Nic bardziej mylnego - zaraz za "progiem" trzeba się wczołgać, a skały uniemożliwiają zobaczenie co jest dalej. To oraz komunikująca rozładowanie latarka pohamowały mnie przed samotnym zwiedzaniem jaskini. Nie odchodzę jednak z pochyloną głową. W końcu - znalazłam Ją!