Wchodzę w czerwony kanion. Stoję na kamieniach wypełniających jego koryto. Na wprost mnie spływająca woda po skalnej ścianie. Z lewej i prawej czerwone kamienne ściany i gdzieniegdzie powykręcane pokryte mchem drzewa. uporczywie trzymające się skał. Nie mogę oderwać wzroku od tych cudów. Jestem u celu.
Wymarzony punkt na mapie lasu Orlej. To co widziałam do tej pory tylko z góry i męczyło mnie, by tam dojść, zejść, przejść.
Oglądam mapę i obmyślam jak dojść od północy, czyli od Zalasu. Idę ulicą Lipową i wchodzę w las, muszę zejść ze ścieżki i iść wąwozem. Po obu stronach na wprost siebie "wrośnięte" w skały kabiny schroniskowe, skręcam w lewo. Bardzo podmokły teren po ostatnich opadach. Żadne inne buty tutaj nie nadawałyby się tego dnia tylko kalosze. Kiedy jednak dotrę do celu będą przeszkodą by pójść dalej i wyżej. Po prawej widzę między drzewami ogromną porfirową ścianę. Kiedy drzewa pokryją się liśćmi nie będzie to możliwe. Ciężko idzie się po kamieniach w wodzie, ale trudno. Mam cel. I nagle staję przed nim. Wygląda zjawiskowo, a ja u progu tego kanionu czuję się maleńka, choć wiem, że wcale nie jest jakiś specjalnie duży. Czerwone ściany przykuwają wzrok. To jednak masa rumoszu, na którym kalosze sobie nie radzą i ześlizgują się. Czerwony kolor to rudy żelaza. Kamyki, które przynoszę do domu mają taką zawartość żelaza, że "fruwają" do magnesu neodymowego. Skąd tutaj takie ilości rud? Kompas też szaleje, raz wychyla się w lewo, raz w prawo, z trudem znajduję miejsca gdzie ustalałby kierunek prawidłowo, bez wahnięć.
Już w domu robię zdjęcia kamykom, opisuję je i wysyłam do Piotra Olejniczaka, kierownika Muzeum Geologicznego AGH, który prowadził w Rybnej prezentację o geologii naszej miejscowości. Za skład i wygląd kamieni odpowiada proces wietrzenia bogatych w żelazo skał wapiennych. Porfiry, melafiry będące skałami powulkanicznymi zawierają dużo tego pierwiastka.
Nie mogę wyjść z tego miejsca. Nie, dziś nie dlatego, że błądzę - dlatego, że tak tu pięknie.