Kolejne miejsce widywane z drogi - niby blisko a nigdy nie odwiedzone. Można się tam dostać od Maciejówki i od ulicy Dolnej. I pewnie jeszcze na kilka innych sposobów. Wzięłam je na trzy razy.
Spacer pierwszy - dość eleganckie kozaczki. Dość szybko pożałowałam takiego obuwia, ale nie spaceru. Podmokły, błotnisty teren z laskiem, przecięty Rybnianką, nad nią betonowy mostek - a widok oszałamiający. Za chwilę zaczynają się po lewej wierzby, z prawej mam ogromny podmokły ugór i oddzielający go ode mnie rów z wodą - teraz już częściowo zarośnięty. Pośrodku ścieżka, którą właśnie idę i która doprowadziła mnie do miejsca zrytego przez dziki. W końcu zrobiło mi się lekko nieprzyjemnie i zawróciłam.
Spacer drugi - kalosze. Nie są eleganckie, ale są niezawodne jeśli chodzi o możliwości spacerowania po bajorach. Przechodzę przez maleńki mostek na to podmokłe pole i brnę przez niską wodę do przodu. Słyszę coraz wyraźniej głosy ptaków. One mnie też dobrze słyszą, bo w końcu podrywają się do lotu i są w tym szybkie - nie mam okazji zrobić im zdjęcia, ale widzę, że są szare duże i odlatują z pełnym majestatem. Jestem pod wrażeniem. Sprawdzam w domu wraz z odsłuchaniem odgłosu - żurawie!
Spacer trzeci - te same kalosze. Jest sobotni ranek, mi towarzyszy Józef a świat mokradeł wychyla się z mgły i jest zjawiskowo. Zaraz na początku spaceru z zarośli z hałasem wyfruwa bażant, w ostatniej chwili udaje mi się zrobić zdjęcie. Śmiało już idę mokrymi łąkami - i właśnie czuję jak małym strumyczkiem do lewego kalosza wpada woda. Szybko robi mi się zimno. W dodatku miejscami jest tak grząsko, że z trudem wyciągam nogi. Józef jest rozsądniejszy i idzie skrajem, gdzie jest mniej wody i błota. Docieramy do końca łąki i ścierniska kukurydzy, zawracamy. Widzę na środku ambonę do obserwacji zwierząt. Przychodzi mi do głowy wspaniały pomysł by tam dojść i zrobić zdjęcia z góry. No cóż - w kaloszach ciężko wejść, więc zdjęcia są z 3-4 stopnia, a wracając do drogi zapadamy się w błocie. Ratunkiem jest szybkie stawianie kroków. Na koniec wycieczki jeszcze jedno ugrzęźnięcie - tym razem to auto... Spod kół na szyby i boki leci błoto. Jedno z nas musi wysiąść i pchać...
Jeśli kogoś kuszą krajobrazy podmokłych ogromnych łąk to gorąco polecam. Proponuję również zabranie ze sobą lornetki oraz sprawdzenie przed wyjściem z domu niezawodności kaloszy...
p.s. Józkowi bardzo dziękuję za pomoc z autem.