Konietopy (nie)oswojone
- Kinga
- 20 lip
- 1 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 wrz
Wchodzę w te Konietopy tam, gdzie tylko pozwala obwodnica. Wchodzę późnym popołudniem – słońce rozpływa się po okolicy jak kropla miodu. Cywilizację zostawiam za plecami. Szum przejeżdżających aut nie pozwala o niej zapomnieć, ale gdy schodzę w obniżenie terenu, wśród rzepakowych pól, tracę ją powoli z oczu i z serca.
Z zagajnika po lewej nagle rozlega się przeraźliwy pisk ptaka. To mnie zachęca, by tam pójść. Oglądam się jednak z żałością w przeciwnym kierunku i kiedy ptasi krzyk cichnie – zawracam. Kątem oka dostrzegam w rzepaku jakiś ruch. Szelest zboża jest niepokojący, do tego dziwny odgłos. Klaszczę w dłonie, próbując wywabić „to coś”. Ale „to coś” nie zamierza się ujawniać – wciąż tylko kołyszą się rzepakowe łodygi. Robi mi się nieswojo. W błotnistej ziemi widzę ślady zwierząt - sarny, dużego psa. Brak śladów człowieka. Wracam do śladów psa, nie-psa...
Docieram do stawu – maleńkiego oczka wodnego porośniętego trzciną. Ledwo dostrzegam wodę. Spod nóg wyskakuje jaszczurka, skaczą żaby. Na pożegnanie znów słyszę dobiegający z zagajnika ptasi krzyk.
Mogę chodzić ścieżkami między polami, ile dusza zapragnie. Wciąż jednak oglądam się za siebie – nieufna wobec tego, co słyszę i widzę. Marzę, by przed zachodem słońca być już w domu.
Czy Konietopy można oswoić?