Nigdy moja nieobecność nie była tak długa, to miesiąc bez Rybnej. Wpadłam w tę mało zachęcającą do spacerów listopadową szarość i melancholię. Czekam na przejaśnienia i słońce, bo drzewa ogołocone z liści lubię.
Zatęskniłam. Za dolinkami, za wzgórzami i mokradłami - za moimi dolinkami i moimi wzgórzami. Za moimi mokradłami. Idę więc na Sznury. Wszystko tak jak być powinno - Rybnianka z niskim poziomem wody, masa wyschniętej trzciny, błotnista ścieżka, krzaki nie do przedarcia. Nie słyszę tylko żurawi…
Niebo się przeciera i nieśmiało puszcza do mnie oko - jutro już będzie tak jak zawsze. Mój brak roztropności w spacerach, w odkrywaniu, w ciekawości. Wróciłam. Dzień dobry!